Profil użytkownika Esme
Właściwie to mi się nie podobał, ale jakoś tam doceniam ten film jako artystyczną grę z własnym, bądź co bądź, oryginałem sprzed lat, a może nawet srogi troll, a nie zwyczajny nieudany blockbuster.
Jestem oficjalnie zawiedziona tym filmem i gdyby nie kosmiczna obsada i to, że jest tak estetycznie wypasiony, oceniłabym na minus. Pierwsza połowa jest zwyczajnie nudna, a całość strasznie przewidywalna.
Jest coś ujmującego w tym nieustępliwie ponurym filmie o kobiecie pochłoniętej przez własny umysł. Za mało co prawda, abym włączyła do prywatnego kanonu kina grozy. Ale to debiut, więc czekamy z niecierpliwością, co z tego dalej wyniknie.
Bardzo fajny pomysł, ale film jakoś niekoniecznie zażarł, w każdym razie jeśli chodzi o mnie. Może brakuje Udo Kiera? ;)
Bardzo meta. Plus wysezonowane babeczki, które wspierają nową final girl. Więc oczywiście jestem za.
Wiadomo, co to za film i wiadomo, czego się spodziewać. Zaskoczeń w sumie brak, ale zabawa mimo to nie najgorsza.
Miłość do kina klasy B na pełnej, tylko nostalgia za seventiesami zamiast modnej dziś ejtisowej.
Monumentalnie głupi, ale jak tu nie kochać filmu, którym pojawiają się Lenin, Rasputin i Mata Hari.
Gdyby nie wspaniałe aktorki, byłoby pewnie 5, bo to taki typowy amerykański niezal. Jest ciężko w tej Ameryce, ale sobie radzimy.
Kolejny film o Boracie, no nie wiem. Cohen nie jest w stanie nabrać już prawie nikogo, bo jest powszechnie znany, zwłaszcza w tej inkarnacji. I tu wkracza, cała na biało, nieustraszona Maria Bakalova. Czasem jest to urocze, czasem przerażające i chyba o to chodzi.
No dobra, niech już ma to 6 za Anyę i jej ciuchy. Filmów o sporcie nie lubię, wygląda na to, również wtedy, kiedy sportem są szachy.
"Mank" to taki film, po którym zaczęłam bardzo tęsknić za jakimś otwartym kinem.
Melancholijny, uroczy i zabawny, takiego Finchera jeszcze nie znałam, chociaż daje tu o sobie znać jego charakterystyczna zaczepność i niewątpliwy talent do tworzenia interesujących postaci kobiecych, nawet jeśli wszystkie grają tu drugie skrzypce. Bo na pierwszym planie jest Oldman i jego Herman J. Mankiewicz - dowcipny alkoholik i gaduła, który zawsze powie coś za dużo albo w złą godzinę.
Nie, Fincher nie skapcaniał jak Tarantino i nie zaczął robić love letters. Patrzy na Hollywood raczej z ukosa, podobnie jak robili to bracia Coen w "Bartonie Finku".
Jest to film przede wszystkim niecodzienny, a dopiero potem neo-noir, czy cokolwiek innego. Przy okazji pokazuje, jak niewielkimi środkami można robić świetne kino, jeśli jest się ogarniętym reżyserem i scenarzystą. Na pewno nie każdy kupi sam pomysł licealistów wygłaszających chandlerowskie dialogi, ale warto spróbować. A nuż się spodoba.
Wiem, że ten film jest uważany za jeden z lepszych w DCU, ale to chyba świadczy jak najgorzej o DCU. Jest bardzo głupi, nawet jeśli czasem zabawny, i zapomina się go błyskawicznie. Wypada równie przeciętnie w kategorii "komedia" co "film superbohaterski". Niekoniecznie.
Nie wiem jak Was, ale mnie przekonuje elegancki biało-czarno-czerwony paw w roli złoczyńcy a la król Herod. Nie jest to wybitne kino, ale wizualnie ma swoje momenty, i szacuneczek dla rodziców adopcyjnych to też dobry przekaz. Zadbano też o tytułowe kung-fu, podchodząc ze starannością do scen walki i ćwiczeń solo.
Przyzwoity thriller z dobrą jak zwykle Elisabeth Moss. Nie zapamiętam na dłużej, ale też nie mam szczególnie nic do zarzucenia.
Mam duże braki w filmografii Kaufmana, więc nie wiem, na ile to jest dla niego typowy film. Na pewno udaje mu się dowieść tu jednego - że kino to sztuka obrazu, nawet jeśli trafiają się wyjątki pokroju "Locke", w którym bohater nic tylko jedzie samochodem i gada. Tutaj też gadają w samochodzie, ale jest to przeważnie tylko męczące. Dopiero gdy się z niego wysiada, zaczynają się dziać rzeczy interesujące - operator może sobie nieco pohasać, a widz pooglądać śmieszno-straszne sceny z udziałem wspaniałych Collette i Thewlisa. Ogólne wrażenie jest na tyle intrygujące, że zastanawiam się nad sięgnięciem po "Anomalisę" lub coś jeszcze wcześniejszego, ale żeby komuś polecić, to już niekoniecznie.
Przyjemna indie komedia romantyczna/science-fiction. Jeśli ktoś potrzebuje trochę relaksu i nie ma nic przeciwko odrobinie czarnego humoru, to nie ma lepszego filmu.
Tak się powinno kręcić filmy o X-Men. ;)
Psychologiczny thriller na Dzikim Zachodzie. Nie ma takich dużo.