Horrorszoł na żywo i w kolorze

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Nowy film Alexa de la Iglesii nie jest ani tak plastycznie wysmakowany, ani tak brutalny jak Hiszpański cyrk. Ma za to znacznie więcej polemicznego temperamentu. La chispa de la vida to bardzo drapieżna, ale też na swój makabryczny sposób niezmiernie zabawna, satyra na współczesne media. Jest to niebagatelne osiągnięcie. W dzisiejszych czasach trzeba naprawdę się postarać, by poziomem absurdu przewyższyć codzienne wiadomości.

Roberto pracuje w branży reklamowej - to on wymyślił niegdyś hasło, które stało się podstawą wielkiej kampanii Coca-Coli. Co prawda obecnie "działa jako freelancer, ładując akumulatory" (od dwóch lat jest na bezrobociu) i "czuje, że nadszedł moment, by się ustatkować" (rozpaczliwie szuka etatu). Właśnie odbył kolejną bezowocną, upokarzającą rozmowę. Załamany i wściekły, postanawia dla poprawy humoru odnaleźć hotel, w którym spędził z żoną miodowy miesiąc. Niestety - na jego miejscu stoi teraz starożytny amfiteatr, świeżo odkopany przez archeologów. Wędrując po terenie wykopalisk, Roberto spada z rusztowania i... staje się jednoosobowym medialnym wydarzeniem, znanym jako "ten facet, który ma w głowie żelazny pręt". Otoczony kamerami i dziennikarzami, przyszpilony niczym oliwka nadziana na wykałaczkę, Roberto nie traci jednak zimnej krwi. W nagłym przypływie medialnej popularności dostrzega swoją szansę - zatrudnia agenta.

Niecodzienny wypadek i dramatyczna akcja ratunkowa stają się źródłem niusów w kraju, a potem i za granicą. Rynkowa wartość wywiadu z "facetem z prętem w głowie" rośnie do niebotycznych rozmiarów. Roberto jest zdeterminowany - zamierza pokazać wszystkim, ile jest wart w przeliczeniu na euro. I tylko jego żona, nie wiedzieć czemu, bez przerwy zgłasza obiekcje, choć przecież pozyskana suma może zapewnić przyszłość dzieciom.

La chispa de la vida z impetem rozpędzonego pociągu godzi w infotainment i medialne spektakle śmierci, traktowane dziś jako idealny materiał dziennikarski - emocjonujący, rozpisany na odcinki, nie pozwalający widowni odejść od telewizora/gazety/internetu przez dłuższy czas. Z pewnością każdy z czytelników może przywołać co najmniej kilka przykładów - choćby ten niedawny, w którym główną rolę odgrywała martwa sześciomiesięczna dziewczynka. Iglesia bezceremonialnie potępia nie tylko amoralność mediów, ale i bezwstydny serwilizm wobec czwartej władzy, wypływający z idiotycznej potrzeby autopromocji. Po drodze dostaje się kapitalistycznemu modelowi społeczeństwa, w którym człowiek jest wart akurat tyle, ile jego bankowe konto. Chociaż Roberto ma kochającą żonę, a dzieci wychował na dobrych (choć nie zawsze standardowych) ludzi, w amoku chciwości nie potrafi uznać tego za życiowy sukces. Te dramatyczne chwile to także wielka próba dla jego rodziny, która stara się dać odpór medialnemu szaleństwu, napędzanemu przez mantrę, będącą niemal licencją na zabijanie - "ludzie mają prawo wiedzieć".

Dawno już nie trafiłam w kinie na film tak pełen jadu, tak wyrazisty w swojej wściekłości, a jednak nie porzucający jedynej broni skutecznie chroniącej przed zgorzknieniem - poczucia humoru. Ludzka przyzwoitość, pokazana tutaj z wielką czułością, zdaje się stać na przegranej pozycji wobec molocha żywiącego się sensacją. Pozory jednak czasem mylą. Choćby tylko w filmach.

Zwiastun:

Mniej brutalny od "Hiszpańskiego cyrku" - świetnie; pełen jadu - jeszcze lepiej. Czyżby kolejny film na który warto czekać?

Tak, na ten warto. Ma przynętę na dystrybutorów - gra w nim Salma Hayek. Więc może ktoś kupi i pokaże w Polsce. :)

Ostatecznie ostaje się TKH

Pytanie tylko, czy dochodząca powolutku do 50-tki Salma Hayek jest wciąż magnesem na widzów...

Na pewno!

Jeśli chodzi Ci o fizyczne walory, dekolt ma nadal jak się patrzy. ;)

A to dobrze, bo o aktorskich za wiele nie słyszałem. Chociaż Fridy nie położyła.

Dodaj komentarz