Podróż do gwiazd

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Interstellar to najbardziej ambitny z dotychczasowych filmów Christophera Nolana. Zapewne też najpiękniejszy, o ile nie jesteście akurat fanami dystyngowanej elegancji "Prestiżu". Ale zdecydowanie nie najlepszy.

Sercem Interstellar jest typowo nolanowski wątek utraconej miłości. Bohater - pilot międzygwiezdnego statku - musi rozstać się z ukochaną córką, by udać się w podróż do gwiazd. Ziemia umiera, a z nią ludzkość. Wyprawa w kosmos, by znaleźć nowy, nadający się do zamieszkania świat, jest ostatnią deską ratunku. Na śmiałków czekają hiperprzestrzenne tunele, czarne dziury i nieprzyjazne, obce planety. I nieokiełznany czas, który dla nich będzie płynął znacznie wolniej niż dla mieszkańców Ziemi. Opuszczając dom, Cooper nie jest pewien, czy po powrocie nie zastanie córki starszej od niego. O ile w ogóle będzie miał dokąd wrócić.

Nolan rozpiął swój film pomiędzy ambitniejszym kinem science-fiction, rodzinnym dramatem a filmem przygodowym. Trudno, by tak karkołomna konstrukcja nie zatrzeszczała w szwach. Interstellar zawiera sporo obłędnie emocjonujących scen akcji, kilka wirtuozerskich sekwencji montażowych, olśniewająco sfotografowane wizje kosmicznych eskapad, niejeden moment ujmująco intymny. Są jednak chwile - bełkotliwy monolog o miłości wygłoszony przez członkinię kosmicznej załogi, odziane w skafandry postaci groteskowo okładające się pięściami na powierzchni obcej planety - gdy składniki tej mikstury rozwarstwiają się i gryzą. Opowieści wyraźnie brak intelektualnej precyzji, której mogliśmy podziwiać w Incepcji. Nolan przehandlował ją w zamian za emocjonalność w najgorszym gatunku - podniosłą i nieco żenującą, choć podtrzymywaną z dużą klasą przez odtwórców głównych ról.

Reżyserowi Memento być może brak pokory koniecznej do tworzenia misternych, pełnokrwistych ludzkich postaci. Trudno mu jednak tego nie wybaczyć, myśli bowiem w skali niespotykanej od czasu, gdy pisarze hardkorowej odmiany science-fiction w grubych tomiszczach opisywali udaną kolonizację Marsa. Przyjęta przez niego perspektywa jest zaiste kosmiczna - obca współczesnym czasom, w których ludzkość, zajęta nieustającą wojną z terrorem, oddaliła się od heroicznych marzeń o podboju gwiazd i szuka głównie poczucia bezpieczeństwa. Bohater Interstellar to syn, a może wnuk, pionierów i kosmicznych podróżników, o których możemy dziś czytać na kartach książek napisanych kilkadziesiąt lat temu. Jest postacią skrajnie odległą od głównej postaci Grawitacji - wystraszonej doktor Ryan Stone, której pierwsza wizyta w kosmosie opiera się głównie na desperackich wysiłkach, by wrócić na Ziemię. Ożywiające go pragnienie poznania odległych galaktyk zrównoważone jest jednak palącą tęsknotą za bliskimi.

Obraz ludzkości, który Nolan przedstawia w swoim nowym, niedoskonałym filmie, jest pewnego rodzaju aktualizacją wizji eksploracji kosmosu ukształtowanej przed wieloma laty. Interstellar to film o żarliwej ciekawości, odwadze, ratowaniu świata i wszystkich tych rzeczach, które kwitły niegdyś na kartach powieści pisanych z myślą o chłopcach. Ale też film podkreślający wielką moc instynktu społecznego i wartość głębokich międzyludzkich więzi - to one, w takiej czy innej postaci, decydują o punktach zwrotnych tej historii. Nurt science-fiction zwykle wstydził się emocji lub też je infantylizował. Nolan stara się wpisać je w doświadczenie kosmicznego odkrywcy. Wypada mu to nieudolnie - znacznie lepiej poradził sobie z tym Duncan Jones w przepełnionym samotnością Księżycu - ale jest to niepowodzenie godne szacunku.

Nolan - autor SF plasuje się gdzieś pośrodku, pomiędzy chłodnym, filozoficznym kinem Kubricka (do którego niejednokrotnie nawiązuje) a kosmiczną operą Cuaróna. Starcza mu zatem śmiałości, by stosować naukowe terminy, a jednocześnie beztrosko porzuca rozsądek, gdy nie jest mu akurat potrzebny. Nie jest to podejście niespotykane nawet u najlepszych przedstawicieli gatunku, a wśród blockbusterów jest nawet nagminne. Nie to jest więc głównym problemem Interstellar - filmu olśniewającego i śmiałego, który w rękach wirtuoza techniki filmowej takiego jak Nolan mógłby zapewne sięgnąć gwiazd. Jego trywialnym, ale kluczowym kłopotem jest to, że zmierza czasem niezupełnie tam gdzie powinien i budzi niezamierzone przez twórcę chichoty. Byłoby doskonale, gdyby reżyser Mrocznego rycerza nie potraktował tego jako obrazę, a tylko konstruktywną krytykę. Życzę tego jemu, a jeszcze bardziej sobie - bo oczywiście zamierzam czekać na jego następny film.

Zwiastun:

Najbardziej ambitny? W sensie, że o miłości silniejszej niż czarne dziury (tego u Nolana chyba jeszcze nie było), czy chodzi o coś innego? ;)

Bardzo lubię jak ludzie pałują filmy, których jeszcze nie widzieli. :P Równie dobrze można sobie powiedzieć, że "Ona" to film o miłości silniejszej niż krzem, czy coś w tym guście. W sumie się zgadza, ale jakby nie do końca.

"Interstellar" jest, podobnie jak "Prestiż", osobistym filmem ubranym w blockbuster. Bohater, racjonalista i fachowiec (i ojciec), jest poniekąd alter ego autora. Potrzeba bliskości i przywiązanie jest tutaj przedmiotem studiów, nie wytrychem do serc widzów. Dla Nolana miłość nie jest jakąś cudowną, nadprzyrodzoną siłą - jest swego rodzaju biologicznym bagażem. "Interstellar" to próba zakotwiczenia tej emocji w racjonalnej wizji świata, opisania jej językiem intelektu, jako narzędzia w walce o przetrwanie. To taki "Atlas chmur" - jest w tym jakaś wizja, o której można porozmawiać, nawet jeśli jej autorami nie są erudyci. Dla Wachowskich miałeś litość, dla Nolana też miej.

Zaraz pałują, ja tylko kłuję na oślep żeby zobaczyć gdzie boli ;) Odniesienie do "Atlasu chmur" jest zachęcające, ale w tym filmie koncept intelektualny w porównaniu z widowiskiem jest zupełnie nieistotny.

Myślę, że Wachowscy by się z tym nie zgodzili. Tak czy inaczej Nolan ma z nimi wspólne także i to, że jest wybitnym specem od widowisk. "Interstellar" wygląda bardzo dobrze, spokojnie można iść napaść oczy i pooglądać popis Matthew.

Obejrzałem, no i muszę się z tobą nie zgodzić. Ewidentnie interpretujesz wbrew obrazowi ;) "Bełkotliwy monolog" jest kluczem do "Interstellar" Właśnie chodzi o to, że miłość i grawitacja są silniejsze niż czas i przestrzeń. I to jest powiedziane i pokazane wprost. Nolan stworzył bardzo dziwny film SCIENCE fiction, w którym racjonalne myślenie to zawracanie głowy, trzeba iść za głosem serca, nawet jeżeli prowadzi nas prosto w czarną dziurę. By zrobić z tego racjonalną wizję świata trzeba czegoś więcej niż kadzenia trudnymi słowami. W części przygodowej dialogi aż kipią od horyzontów zdarzeń, hipersześcianów, kriosnów i nie wiadomo czego jeszcze, co jak rozumiem ma mnie zastraszyć i mam uznać intelektualne wyrafinowanie, o takiego, na co jak na co, ale na takie tanie sztuczki się nie dam nabrać. Jak przychodzi do jakiejś prawdziwej intelektualnej roboty profesora, to Nolan nabiera wody w usta i wiemy jedynie, że pracuje nad wzorem służącym uratowaniu ludzkości. Trzeba pogratulować aktorom, bo grają tak, że ten bełkot daje się znieść.

Ty się z kolei za bardzo najeżyłeś, że ktoś Ci bezceremonialnie zarzuca przed nosem terminami z kosmologii. Racjonalne myślenie jest tu równie ważne w gruncie rzeczy. Cooper tak dobrze rozumiał się z córką między innymi dlatego, że oboje mieli żyłkę naukowca. I każda podjęta przez niego decyzja jest racjonalna. Sposób porozumienia się z Murph też musi na dobrą sprawę wykminić. W ostatecznym rozrachunku musi użyć intuicji, oprzeć komunikację na wzajemnym porozumieniu, które wyrobił sobie z córką przez lata - bo przy ograniczonych możliwościach, jakimi dysponował, to była najpewniejsza metoda przekazania ważnej informacji. Uznał tak nie tylko on, ale też "oni", którzy dali mu tę sposobność. Więc c'mon, wszystko jest tak obudowane fabularnie, że akt miłości, choć kluczowy, jest tylko elementem układanki. Pomijasz całkowicie to, co mówił Matt Damon - w sposób bardziej koherentny niż pani doktor, bo jest facetem - a co wydaje mi się równie ważne i sprowadzające cały ten miłosny zgiełk bo biologicznych konkretów.

Nie pytaj, dlaczego Cooper nie mógł użyć np. drobinek kurzu, żeby napisać wszystko na podłodze, bo nie mam pojęcia. :P

P.P.S. Wlecenie w czarną dziurę to oczywiście figura retoryczna, bo chyba jasne, że bohater zrobił to, żeby odciążyć statek, który miał lecieć na ostatnią planetę.

Nie mógł napisać, bo wtedy film trwałby półtorej godziny, a nie prawie 3 ;) Oczywiście, masz trochę racji, ale Nolan gdy już każe przestać swoim bohaterom opowiadać o biologii ewidentnie fetyszyzuje miłość i nadaje jej metafizyczny aspekt, w końcu gdyby poszli za głosem serca dr Brand, to od razu polecieliby na odpowiednią planetę. No i są jeszcze "oni", naznaczający pomazańca, w gruncie rzeczy to historia mesjanistyczna, z tym zastrzeżeniem, że zamiast Boga mamy miłość i grawitację :)

BTW nikogo nie obeszło, że Przeczytaj spoilery +

.

Naprawdę bardzo chcesz, żeby to był bardzo głupi film. :P Przeczytaj spoilery +

Wg mnie miłość nie jest tu przedstawiona jako siła nadprzyrodzona, tylko atut w grze o przetrwanie, ale to już każdemu jego kino. Może tak myślę, bo usiłuję zapomnieć o monologu Brand - kwintesencji kinematograficznej żenady.

Przecież przemowa dr Brand to kolejny oscarowy popis Anne Hathaway, przez cały czas jej trwania byłem przekonany, że zaraz zacznie śpiewać I dreamed a dream :P

Przeczytaj spoilery +


Przeczytaj spoilery +
Przeczytaj spoilery +

Nawet się nie muszę specjalnie wysilać, by to brzmiało głupio :P

Im dłużej o tym dyskutuję, tym bardziej upewniam się, że to się wszystko kupy nie trzyma. :)

Przeczytaj spoilery +

Nie ma co młotkować Amerykanów za mesjanizm. Gdyby Polacy umieli coś podobnego nakręcić, na stacji orbitalnej jadałoby się bigos.

Bez względu na to, z której strony podejdzie się do kluczowych punktów, to i tak się kupy nie trzyma ;)

Przeczytaj spoilery +

Ja nie młotkuję, tylko zwracam uwagę, że "Interstellar" jest totalnie, całkowicie, do szpiku kości amerykański (w tym upatruję wysokich ocen publiczności, która jest przyzwyczajona do hollywoodzkiego kina). I jedną ze składowych, w tym wypadku najbardziej eksponowaną, jest specyficzny rodzaj mesjanizmu. NASA ma za zadanie uratować ludzkość, co sprowadza się do tego, że trawniki na przedmieściach znów staną się zielone, w baseball będzie się dało grać bez ryzyka uduszenia, oraz last but not least kukurydza będzie rodzić ziarno jak drzewiej bywało.

Przeczytaj spoilery +

Nigdy nie chciałeś cofnąć czasu, żeby zapodać ciętą ripostę, która przyszła Ci do głowy za późno? ;)

Dlatego właśnie wolałam Pacific Rim. Może i Amerykanie mieli najlepszego robota, ale projekt ratowania świata był zdecydowanie międzynarodowy.

Widzę, że nie muszę się nawet wtrącać do tej dyskusji, bo rozkminiacie na bieżąco. :) [Tak, jestem trochę zawiedziona, ale też zachwycona.]

Przeczytaj spoilery +

No tak, ale ten pierwotny Plan B musiał mieć jakąś inną postać i zapewne bardzo dramatyczny przebieg. Nie mieli przecież tunelu, żeby polecieć sobie ekspresowo na przytulną planetę w okolicach Gargantui.

Może i ma to trochę sensu, ale plan B bez zdatnej do zasiedlenia planety i infrastruktury służącej zbudowaniu jakiś stacji kosmicznych? Wystrzelili jajeczka w kosmos i się pomodlili żeby znalazły nowy dom? Jak Mojżesz w koszyku?

Tak, jak napisała Agata, trudno powiedzieć, jak dokładnie potoczyły się losy oryginalnego Planu B. Nie mówię, że bym chciała, bo to odarłoby ten film (z braku innego słowa niech będzie, że) z magii, ale oczami wyobraźni widzę ogromny neon z napisem PREQUEL.;)

Daj spokój, nie ma z czego robić prequelu, bo pewnie mało kto zużył czas na rozkminę taką jak nasza. Wszyscy tylko by się zdziwili i zapytali o co chodzi. Pewnie włącznie z producentami. :)

Poza mniejszymi wątpliwościami (np. to, że dane przechodzą przez wormhole albo nie w zależności jak jest w danej chwili wygodnie), to został nam do omówienia jeszcze Dylan Thomas, którego wiersz przewija się przez cały film.
"Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy."
Może się dziewczyny podejmiecie wyjaśnienia po co musieliśmy słuchać tego co 20 minut? ;)

Jako humanista, i to podwójny, z pewnością znasz się na wierszach znacznie lepiej niż ja. :)

Ten wiersz to największa wada tego filmu. Za każdym razem doprowadzał mnie do białej gorączki. Szkoda, że ta starość, co go cytowała, nie spłonęła krwawiąc. Wątpię, żeby te brednie miały jakiś szczególny sens. Dziad po prostu lubił te wersy i tyle.

No jak to, przecież wiersz się całkiem nadaje, bo jest o niezgodzie na śmierć. Więc jest całkiem niezłym, poetyckim podsumowaniem heroicznej walki o przetrwanie zbliżającej się zagłady. Nie wiem tylko czemu co 20 minut.

W kontekście "Interstellar" to o niezgodzie na Zagładę.

Profesor przywołuje te słowa, bo "Mędrcy, choć wiedzą, że ciemność w nich wkroczy -
Bo nie rozszczepią słowami błyskawic" jest o nim. Można szukać w wierszu Thomasa typów bohaterów jacy pojawiają się w "Interstellar". "Szaleni słońce chwytający w locie" to całkiem niezła charakterystyka Coopera.

No. Mówiłam, że masz lepsze kompetencje do tego. :)

Ja nie będę pałował bez oglądania, ale powiem tyle: Twoja recenzja sprawiła, że - wbrew wcześniejszym planom - nie pójdę na to do kina. Grawitacja mi wystarczy ;)

Chyba odniosłam sukces jako recenzent, udało mi się scharakteryzować ten film należycie. Bo tak mi się właśnie wydaje, że Ciebie to by ten Interstellar tylko zdenerwował. ;)

Sprawdzę jutro w kinie, bo na IMDB średnia 9,1 przy ponad 60tyś głosach.

Dodaj komentarz