Jupiter na tronie

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

Jeśli zdaje ci się, że najciekawszą postacią w filmie jest osoba, która zmarła kilkanaście tysięcy lat temu, to wiedz, że właśnie oglądasz Jupiter: Intronizację. Porzuć nadzieję, że będzie lepiej. Po prostu weź to na klatę i otwórz się na perwersyjną przyjemność, przy której wszystkie pejcze i klapsy pana Greya to zwykłe błahostki.

Nie potrafię nadać opisowi tej fabuły odpowiednio podniosłego tonu a przedstawiona po plebejsku wydaje się ona niebywale zabawna. Trudno, nic nie poradzę, jedziemy: młoda sprzątaczka, Jupiter Jones, dowiaduje się, że jest genetyczną reinkarnacją Królowej Wszechświata. Arystokratyczna denatka, oprócz tytułu, miała też wielkie udziały w pewnej lukratywnej gałęzi kosmicznego przemysłu. I nie zapomniała uwzględnić się w testamencie. Na nieszczęście była też matką trójki dzieci, które w związku z ponownym pojawieniem się Królowej mają własne plany, wahające się pomiędzy zaprzyjaźnieniem się, zaślubieniem i zabiciem, niekiedy jednocześnie. Ziemianka, nagle wrzucona na plan kosmicznej Gry o tron, czuje się nieco zagubiona, z pomocą jednak spieszy jej człowiek-wilk, który najwyraźniej jest absolutnie niezniszczalny. Zostać królową i przeżyć to jednak niełatwe zadanie, więc nawet on może okazać się bezsilny.

Wachowscy zawsze mieli więcej rozmachu niż rozumu, jednak ich meandrujący intelekt potrafi czasem zrodzić rzeczy intrygujące. Ot, na przykład taki szczegół - zapewne wielokrotnie dziwiliście się, dlaczego większość filmowych kosmitów jest humanoidalna. Otóż sprawa jest prosta - wszyscy pochodzą od ludzi. Prastara rasa, hodująca planety jak wieprzki, zaludniała je genetycznymi wariacjami na własny temat. Czasem zaludnienie wymagało poradzenia sobie z aktualnymi mieszkańcami... Od razu, w ramach promocji 2w1, otrzymujemy zatem wyjaśnienie odwiecznej zagadki związanej z nagłym wyginięciem dinozaurów.

Może jestem kompletnym zboczeńcem, ale idea istnienia cywilizacji, która dysponuje technologią podróży kosmicznych i zaawansowaną inżynierią genetyczną, i kultywuje mistyczny system wierzeń, którego centrum jest genom, wydaje mi się raczej atrakcyjna. Wachowscy nie rzucają tych pomysłów na wiatr - ich film to eksplozja kreatywności w zakresie scenografii, kostiumów i designu postaci. (Wszech)świat roi się od różnorakich ekstrawaganckich stworzeń, siedziby prastarej rasy nurzają się w dekadenckiej elegancji, kolejne suknie Jupiter-Królowej porażają przepychem. Strażnicy Galaktyki, ze swoim gadającym szopem i wnętrzami w stylu lukrowanego industrialu, wyglądają przy Jupiter po prostu tanio. Mamy więc dobry pomysł, dobrych projektantów, scenografów, dobrą plastyczną koncepcję. Złe jest wszystko pozostałe.

Nie mam doprawdy pojęcia, jakim sposobem ludzie, którzy wielokrotnie dawali wyraz swojej maestrii w dziedzinie montażu i inscenizacji scen akcji, nakręcili coś tak strasznego jak Jupiter:Intronizacja. Może postanowili pokazać krytykom, którzy zjechali im Atlas chmur, jak wygląda prawdziwy zły film. Napisali więc dialogi, które obniżą średni iloraz inteligencji na każdej sali kinowej o jakieś 10 punktów. Zaniedbali pracę z obsadą do tego stopnia, że aktorskim creme de la creme okazuje się być Channing Tatum i jego sześciopak. Starannie zaprojektowali nudne sceny pościgów. Napisali scenariusz, dobierając durne i wtórne rozwiązania fabularne, uciekając przed najmniejszą krztyną oryginalności, powtarzając motywy ze swoich poprzednich filmów i dodając żenujące żarty. Nie da się tego filmu po prostu przecierpieć - spektakularna lichość Jupiter: Intronizacji połączona z orgią wizualnych bajerów budzi wręcz fascynację.

Nic więc dziwnego, że najchętniej zobaczyłabym film o poprzedniej inkarnacji Królowej Wszechświata - sądząc po opiniach dzieci, babki charakternej, kochliwej i błyskotliwej. Jupiter bardzo lubi owym dzieciom powtarzać, że ona jest inna. No cóż, ma rację.

Zwiastun:

Czyli nawalanka bez scenariusza. Szkoda, że poszli tą drogą. Poprzedni ich film Atlas chmur uważam za arcydzieło i liczyłem na coć chociażby w połowie tak interesującego mózg.

@umbrin Do tego "arcydzieła" to chyba dojrzewałeś, bo pierwsza Twoja ocena jest na 7 i brzmi "Poprawne, ale nic poza tym. Scenariusz przewidywalny, sporo naciąganych scen i trochę nudno było."

Internety nie zapominajo :D

Dodaj komentarz