Nocny fotograf

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Wolny strzelec to opowieść o odnajdywaniu i pielęgnowaniu pasji. O spełnieniu marzeń o sukcesie w trudnym, konkurencyjnym biznesie. O ciężkiej pracy tych, którzy dostarczają nam porcji porannych wiadomości. Nic bardziej naturalnego więc, że jej bohaterem jest upiorny psychopata wyposażony w samochód i kamerę.

Lou Bloom wie, że dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy są gotowi harować. Nie odnalazł tylko jeszcze swojej niszy. Ma mieszkanie z rośliną, którą podlewa. Ma samochód, którego używa do przewożenia kradzionego metalu do skupu. Zna teoretyczne podstawy biznesu - nauczył się ich na internetowym kursie. Ale dopiero wówczas, gdy napotka na swej życiowej drodze lotną ekipę kamerzystów, która zajmuje się dokumentowaniem miejsc wypadków i zbrodni, jego życie wskoczy na właściwe tory. Kupi kamerę, zrekrutuje za kiepskie pieniądze bezdomnego pomocnika, nawiąże kontakt z głodną krwawych niusów redaktorką porannych wiadomości - i rozpocznie swój bieg ku chwale.

Przewaga nad konkurencją to podstawa każdego biznesu. Lou ma dobre oko, zmysł dramatyczny, bystry umysł, ale jego największym atutem jest - spójrzmy prawdzie w oczy - zerowy poziom empatii. Jeśli nie wypędzi go policja, wejdzie wszędzie i sfilmuje wszystko. Po pewnym czasie nie ryzykuje nawet tego - pojawia się na miejscu zbrodni zanim trafią tam radiowozy. Kompletna twórcza wolność to coś, co może łatwo zasmakować i dostarczyć inspiracji. A Lou jest kimś, kto wie, jak się taką inspiracją posłużyć.


Wolny strzelec, gdyby nie jego wyraźny profil satyryczny, mógłby uchodzić za ekstrawagancką wariację na temat Taksówkarza. Zarówno Lou, jak i Travis, to postaci społecznie wyobcowane, z trudem nawiązujące kontakt z innymi ludźmi. Bohater Taksówkarza nie przestaje jednak tego kontaktu szukać, odnajdując swoje powołanie w krwawym akcie moralnego oburzenia. Lou dawno już pogodził się z faktem, że nie potrafi zrozumieć innych ludzi. Dawno już przestał ich nawet lubić. Obecnie pragnie ich jedynie zdominować, jeśli są żywi, lub atrakcyjnie utrwalić na taśmie, gdy są martwi lub umierający. Z tym ostatnim nawet się specjalnie nie kryje - społeczeństwo, w którym żyje, uważa taką postawę za akceptowalną, a nawet godną pochwały.

Efektywność to jeden z filarów, na których opiera się współczesna kultura korporacyjna. Być może właśnie dlatego Lou tak chętnie posługuje się sloganami zaczerpniętymi z poradników motywacji, kariery i biznesu. Nie można bowiem powiedzieć, że jest on człowiekiem nie uznającym jakichkolwiek wartości. Skuteczność, innowacyjność, optymalizacja, pieniądze - to rzeczy, które ceni nie tylko Lou. To wyznaczniki tego, co uważa się dziś za prawdziwy sukces. Można tego freelancera-fotografa zbyć jako dziwadło w czerwonym samochodzie, potraktować jak kolejną figurę w amerykańskim freakshow. W istocie jednak Lou to jednoosobowe mikrolaboratorium zdziczałego kapitalizmu - wyzwolonego z norm moralnych i naginającego prawne, praktykującego wyzysk i manipulację. Wolny strzelec, potraktowany w kategoriach ekonomicznej makabreski, okazuje się całkiem ostrym zawodnikiem, odrzucającym zarówno akademicki chłód Cosmopolis, jak i surrealizm American Psycho. Ostatecznie poranne wiadomości w lokalnej stacji telewizyjnej powinny być możliwie blisko widza. Prawda?

No cóż, niekoniecznie. Wolny strzelec to barwna ilustracja zaklętego kręgu medialnej paranoi. Gdy Lou pyta telewizyjną redaktorkę, jakiego rodzaju materiały interesują ją najbardziej, otrzymuje dość zniuansowaną odpowiedź. Zbrodnia w biednej dzielnicy to nie poważny news. Stację interesują martwi ludzie - ale biali, z wyższej klasy średniej, najlepiej zamieszkali na przedmieściach. Przemoc wpełzająca w spokojne, prosperujące okolice - to narracja, którą sprzedają widzom media. Sprzedają, gdyż nauczyły się już, że to właśnie widzowie chcą od nich kupić, płacąc słupkami oglądalności za wsączany im w głowy strach. Horror typu home invasion na śniadanie. Cóż lepszego, by rozpocząć dzień z satysfakcją.

Po tym filmie Jake Gyllenhaal z pewnością dołączy do elitarnego kręgu aktorów (i aktorek, ale bez spojlerów!) mających w swoim dorobku rolę charyzmatycznego psychopaty. Niewykluczone też, że dzięki niemu opuści grono wybitnych amerykańskich aktorów, którzy nie otrzymali dotąd Oscara. Ale na Wolnego strzelca mogą iść nie tylko zaprzysięgli wielbiciele talentu Jake'a Błękitne Oko. To solidny, ostry debiut, efektownie sfotografowany przez Robert Elswita, wieloletniego współpracownika samego P. T. Andersona. Film, który jest trochę jak wypadek samochodowy - trudno odwrócić od niego oko.

Zwiastun:

Czy Lou na pewno był charyzmatyczny? Mam wrażenie, że większość jego rozmówców szybko orientowała się, że coś z nim "nie tak", ale niespecjalnie wiedzieli, jak zareagować (świetna scena w meksykańskiej restauracji)

Strasznie mi się podobał ten film, trzymał w napięciu duuużo lepiej niż "Gone Girl" (w której pod koniec zachodzi nawet podobny zabieg jak w "Wolnym Strzelcu"; opisałabym dokładniej, o co mi chodzi, ale muszę sobie przypomnieć najpierw, jak chować spojlery ;)). Niesamowicie pokazane LA, w którym miałam (nie?)szczęście spędzić trochę czasu (piękne z daleka, nieprzyjazne z bliska).

Prawdę mówiąc byłam zdziwiona, jak dużo recenzji opisuje Lou jako przerażającego psychopatę - którym oczywiście jest, ale dużo ważniejsza wydaje mi się interpretacja tej postaci jako uosobienia "zdziczałego kapitalizmu", o czym piszesz - z tym że nie jest on tylko "wykonawcą" tego kapitalizmu, ale też jego ofiarą (sceny na początku filmu, w których usiłuje znaleźć pracę gdziekolwiek - niewątpliwie od razu z zamiarami przejęcia całego biznesu w przyszłości); dowiadujemy się o nim sporo, ale brakuje "backstory", poza tym, że nie skończył żadnej dobrej oficjalnej uczelni i jest z północnego LA. Film zdaje się sugerować, że dla takiego człowieka "znikąd" kompletne odczłowieczenie (żeby nie powiedzieć "alienacja" ;)) jest jedyną drogą do kariery czy nawet przeżycia (na początku zarabia nielegalną kradzieżą złomu (?), od czego półlegalna, półkreatywna robota "stringera" może być jednak obiecującą odmianą). BTW trudno znaleźć w tym filmie jakieś obiecujące czy pozytywne postaci, może poza "stażystą" w "firmie" Lou, dziennikarzem granym przez aktora z "Mad Men" i policjantką pod koniec filmu - ale (spojler?) nic specjalnie dobrego im w tym filmie nie wychodzi. Momentami bardzo zabawny, ale jednak głęboko smutny film.

@Elsa Charyzmatyczny to może złe słowo - w pewnym sensie uwodzicielski. Ludzie nie potrafią oprzeć się Lou nie tylko dlatego, że ich szantażuje, ale też dlatego, że on jest w pewien sposób uosobieniem ich fantazji. Redaktorka w telewizji stawia go innym za wzór i robi to szczerze. Mam wrażenie, że większość słynnych filmowych psychopatów jest swego rodzaju realizacją ukrytych pragnień widzów - pragnień, do których często nie przyznają się sami przed sobą.

@ekononia - kilka osób o tym pisało. Zawsze można liczyć na Majmurka np. :) Pozycja Lou na rynku pracy jest faktycznie bardzo nieciekawa. Nie jestem tylko pewna, co do tej sugestii, że psychopatia to jedyna droga do wyrwania się z ekonomicznego getta. Ona z pewnością usprawnia ten proces, ale sądzę, że normalna osoba w analogicznej sytuacji mogłaby przejść podobną ścieżkę, nie wykonując kilku drastycznych posunięć. Wydaje mi się, że to bardziej kusząca droga na skróty.

Ale i tak najciekawsze rzeczy do powiedzenia o Lou ma sam Gyllenhaal, np w wywiadzie dla Guardiana. Często są to rzeczy, o których już naprawdę nikt nie napisał - może dlatego, że nikt nie poświęcił tej postaci tyle czasu, co on.

Dodaj komentarz