Upadek bohatera

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Logan to bez żadnych wątpliwości najlepszy film superbohaterski ostatnich lat. I to nakręcony wtedy, kiedy nikt już nie spodziewał się niczego dobrego po X-Men. Jego wybitność jest co prawda dość przewrotna. Klisza pogania tu kliszę, a jednak trudno opisać ten film za pomocą starego, dobrego już to widziałam. Konwencjonalne chwyty fabularne zastosowane są w kontekście, który nadaje im nowej mocy. W przeciwieństwie do rozbuchanych współczesnych blockbusterów, Logan jest filmem oszczędnym, zarówno w warstwie scenariuszowej, jak i formalnej. I to właśnie owa prostota, wraz z zaskakującą tematyką, decydują o tym, że czasem naprawdę trudno orzec, czy jest to blockbuster polakierowany w barwy kina niezależnego, czy odwrotnie.

Weźmy pierwszą scenę - dobre rozpoczęcie zwykle decyduje o klimacie filmu, i otwarcie Logana nie jest wyjątkiem. Bohater budzi się w samochodzie okradanym przez grupę opryszków. Próbuje opanować sytuację i perswazją zniechęcić ich do rabunku. Wywiązuje się bójka, padają strzały, powalony na ziemię Logan otrzymuje kilka ciosów. W końcu, wytrącony z równowagi, w ataku furii brutalnie morduje napastników i odjeżdża.

Już to widziałam, mówię sobie. Pospolita napaść na człowieka, który okazuje się zakapiorem i rozwala wszystkich na kawałki. Zwykle bohater wychodzi z niej zwycięski i zyskuje szacunek widza. Logan taką sceną pokazuje nam, jakiego upadku doświadczył Wolverine, najsłynniejszy z X-Men. Złachmaniony, obudzony z drzemki na tylnym siedzeniu samochodu, zasłania swój pojazd własnym ciałem przed świstającymi w powietrzu kulami. Rozumiemy, że ta limuzyna, za która gotów jest dać się postrzelić, to jego źródło utrzymania. Moment pozornego triumfu, który niespodziewanie trafia widza prosto w miętkie - cały Logan.

Trudno zresztą, aby taki film, to jest film o śmierci, nie poruszał głębszych uczuć. Wolverine jest stary, jego moc regeneracji opuszcza go, ledwie wiąże koniec z końcem, zarabiając grosze jako kierowca limuzyny. Pieniądze wydaje na leki dla profesora Charlesa Xaviera - potężnego telepaty, niegdyś przywódcy X-Men, dziś trapionego niekontrolowanymi atakami, które zagrażają życiu postronnych. Społeczna rewolucja, której obaj mężczyźni poświęcili życie, okazała się humbugiem. Nie ma już X-Men, nie pojawiają się też nowi mutanci. Dawni bohaterowie na starość mitygują ambicje. Marzą już tylko o kupnie używanego jachtu, który pozwoli im żyć na morzu, z dala od ludzi.

Wtedy na radarze pojawia się Laura - milcząca dziewczynka, w której Xavier rozpoznaje mutantkę. Laura, która przynosi kłopoty. Wolverine, mimo protestów profesora X, robi wszystko, aby to nie były jego kłopoty.

Już to widziałam, mówię sobie. Stary rezun, który musi wrócić z emerytury, by wykonać ostatnie zadanie. Kiler, który chroni dziecko. Ale tutaj stawka jest nawet wyższa niż zwykle, choć zwykle stawką jest przecież życie. Logan mianowicie nie chce tak umierać - w walce, jak maszyna do zabijania, którą przecież jest. A wie, że tak się to z pewnością skończy. Tej ostatniej porażki, która mu jeszcze została, bardzo nie chce ponieść. Ale my, widzowie, którzy mają na karku już ten i ów film, wiemy, że tak właśnie się stanie.

Logan rozpięty jest na rusztowaniu gatunkowych chwytów, które zapewniają nam poczucie bezpieczeństwa wynikające z pewności tego, co wydarzy się za kwadrans. Westernowo-superbohaterski sztafaż pozwala zanurzyć się w cieniu nieuchronnej śmierci bez paraliżującego strachu i zachować ulotną nadzieję na jakieś szczęśliwe zakończenie. Dla widza nastawionego bardziej refleksyjnie film ten z łatwością może stać się czymś więcej, niż efektownym pożegnaniem Hugh Jackmana, który grał Logana od początku XXI wieku. To historia o próbie zaprzeczenia własnej naturze w imię sumienia, i jednocześnie fatalistyczna przypowieść o tym, że czasem bywa na to za późno. A także pochwała męskości, której podstawą jest troska. Wolverine to mężczyzna ze starej szkoły - trudny, pozamykany, dający wyraz uczuciom za pośrednictwem czynów, w których się zatraca. Logan jest taki, jak jego bohater: oschły, pozbawiony czułostkowości, a jednak chwytający za serce siłą prostych emocji. Wielkim atutem tego filmu jest to, że wśród tych emocji jest miejsce na rezygnację, rozpacz, poczucie przegranej, świadomość nadchodzącego końca.

Sposób realizacji Logana podąża za koncepcją fabularną. Zapuszczone wnętrza i brudne kostiumy dają poczucie realizmu na miarę arthousowego The Rover. Logan jest również bardzo kameralny, opiera się właściwie na trójce głównych ról. Jackman i Stewart mogą rozwinąć skrzydła i nadwątlić teflonowy wizerunek swoich bohaterów, wyniesiony z letnich blockbusterów. Z drugiej strony film usiany jest scenami akcji o starannie opracowanej choreografii, zaś niektóre ujęcia - jak widok wnętrza baraku zamieszkiwanego przez Xaviera - olśniewają surowym pięknem.

Od typowego kina trykociarskiego, unikającego na ogół kontrowersyjnych tematów, odróżnia Logana także jego polityczność, będąca, być może, przedłużeniem tradycyji X-Men. Komiksy o bohaterach-mutantach to przecież historie o wyrzutkach, nie akceptowanych przez zastraszone społeczeństwo. Mangold umieszcza akcję swego filmu na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Meksyku - w najbliższym chyba odpowiedniku Dzikiego Zachodu, jaki można znaleźć na kontynencie. Za tę granicę, wprost do niestabilnego, słabego kraju, amerykańskie korporacje wyprowadzają swoje najbrudniejsze przedsięwzięcia. To stamtąd przybywa Laura - mutantka, która w zniszczonym plecaku niesie okruch amerykańskiego snu, stary komiks o X-Men. Dziewczynka już wie, że to sen, który się nie spełni, że tej Ameryki już nie ma. Jest wyrzutkiem i musi uciekać, choć pomagają jej ludzie dobrej woli i stary kowboj z pazurami. Te akcenty trudno już nawet nazwać metaforą. Ameryka przyszłości, opanowana przez korporacje, to nie jest świat dla starych ludzi i młodych mutantów.

Podążając za porównaniem zaproponowanym przez samego Jackmana, Logan miał być Zapaśnikiem kina superbohaterskiego, z domieszką brudnego westernu w typie Bez przebaczenia. Stąd zapewne decyzja, by skierować film do nieco dojrzalszej publiczności i pozwolić sobie zarówno na więcej drastycznej przemocy, jak i więcej egzystencjalnego niepokoju. Była to strategia nie tylko opłacalna, ale też satysfakcjonująca z punktu widzenia - ujmując rzecz nieco na wyrost - artystycznego. Wolverine zaś, czy też właściwie Hugh Jackman, otrzymał pożegnanie będące prawdziwym ukoronowaniem jego występów na kinowym ekranie. Z pewnością niejeden widz, gdy w trakcie napisów końcowych rozbrzmiała piosenka Johnny'ego Casha, ocierał ukradkiem łzy.

Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby Fox zdecydował się pójść dalej w kierunku wyznaczonym przez Deadpoola i Logana, i na poważnie zabrać się za produkcję filmów nie mitygowanych wymogami ratingu PG-13. Lub choćby od czasu do czasu dopieścić publiczność obrazem mniej napompowanym wybuchami, za to opartym na klarownym konflikcie wartości i silnych osobowościach, takim jak X-Men: Pierwsza Klasa. Czytelnicy komiksów dawno już dorośli do bardziej kameralnych historii, ambitniejszych fabuł, mniej sztampowej estetyki. I chcieliby móc obejrzeć to wszystko na ekranie, nawet jeśli w głowie co rusz będzie się pojawiać stare, dobre już to widziałam.

Zwiastun: